wtorek, 4 lutego 2020

Zegar tyka – recenzja filmu „1917”



Wielkimi krokami zbliżają się Oscary 2020. Niecierpliwie zgrzytamy zębami, zaciskamy pięści, nerwowo przebieramy nogami aż nadejdzie ten upragniony dzień (10 lutego) i poznamy zwycięzców. Podobne uczucia towarzyszyły mi podczas seansu filmu Sama Mendesa.




1917 (2019)



Dwóch żołnierzy ma za zadanie przedostać się na linie wroga i dostarczyć ważną informację brytyjskim żołnierzom, która uratuje ich od pułapki ze strony Niemców. Mają na to niewiele czasu, a jeśli im się nie uda, zginie ponad tysiąc żołnierzy, także brat jednego z wybranych do tego rozkazu szeregowych. Nie wiedzą, co ich czeka. Nie mają pewności, czy uda im się dotrzeć na czas, czy w ogóle uda im się dotrze, ale  ruszają naprzód.




I zaczyna się gra z widzem… Gra okrutna, ale bardzo wciągająca. Spotykamy się z bezdusznością wojny, a muzyka i długie ruchy kamery sprawiają, że przeżywamy każdy kolejny ruch razem          z bohaterami. Kroczymy równo z nimi, czujemy ich niepewność i rozterki, a także szybko upływający czas, który jest naszym wrogiem.

1917 (2019)

1917 ma piękną klamrę kompozycyjną. Pierwsza i ostatnia scena to widok żołnierza leżącego        w wysokiej trawie. Nie słychać strzałów, huku bomb, krzyków. Dookoła jest jedynie cisza i zieleń, chwila sielanki, na którą zasłużył. 

1917 (2019)

Sam Mendes stworzył film przytłaczający, przerażający. Podczas seansu towarzyszy nam nieustanny niepokój, ale tylko w ten sposób chociaż po części możemy uświadomić sobie, co towarzyszyło walczącym w czasie wojny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © miło Cię widzieć , Blogger