Wielkimi krokami
zbliżają się Oscary 2020. Niecierpliwie zgrzytamy zębami, zaciskamy pięści,
nerwowo przebieramy nogami aż nadejdzie ten upragniony dzień (10 lutego) i
poznamy zwycięzców. Podobne uczucia towarzyszyły mi podczas seansu filmu Sama
Mendesa.
1917 (2019)
Dwóch żołnierzy ma za
zadanie przedostać się na linie wroga i dostarczyć ważną informację brytyjskim
żołnierzom, która uratuje ich od pułapki ze strony Niemców. Mają na to niewiele
czasu, a jeśli im się nie uda, zginie ponad tysiąc żołnierzy, także brat
jednego z wybranych do tego rozkazu szeregowych. Nie wiedzą, co ich czeka. Nie
mają pewności, czy uda im się dotrzeć na czas, czy w ogóle uda im się dotrze, ale ruszają naprzód.
I zaczyna się gra z
widzem… Gra okrutna, ale bardzo wciągająca. Spotykamy się z bezdusznością
wojny, a muzyka i długie ruchy kamery sprawiają, że przeżywamy każdy kolejny ruch razem z
bohaterami. Kroczymy równo z nimi, czujemy ich niepewność i rozterki, a także szybko upływający czas, który jest naszym wrogiem.
1917 (2019)
1917 ma piękną klamrę kompozycyjną. Pierwsza i ostatnia scena to widok żołnierza leżącego w wysokiej trawie. Nie słychać strzałów, huku bomb, krzyków. Dookoła jest jedynie cisza i zieleń, chwila sielanki, na którą zasłużył.
1917 (2019)
Sam Mendes stworzył film przytłaczający, przerażający. Podczas seansu towarzyszy nam nieustanny niepokój, ale tylko w ten sposób chociaż po części możemy uświadomić sobie, co towarzyszyło walczącym w czasie wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz